grupy: uczniowie IEW
godność: Lily Blackbird
klasa i wiek: VI klasa, 02:03AM, sobota, 27.04.2307, byk, 16 lat
rasa: człowiek
status, punktacja: szary, ~1500 punktów
ranga: brak rangi
internat: tak
stypendium: tak
miejsce urodzenia: Albuquerque, Nowy Meksyk, Stany Zjednoczone
miejsce zamieszkania: Wciąż mieszka w Albuquerque z rodziną, jednak większość roku spędza w Internacie IEW.
rodzice: ojciec Ronald Blackbird, 53 lata, główny księgowy firmy IGUANA, relacje dobre; mama Virginia Blackbird, z domu Cantu, 48 lat, jedna z księgowych firmy IGUANA, relacje ambiwalentne
inna rodzina: siostra bliźniaczka Vicki Blackbird, 16 lat, uczennica prywatnej szkoły na terenie Albuquerque, relacje burzliwe, ale bardzo dobre; babcia od strony ojca Jaclyn Blackbird, 82 lata, emerytka, relacje negatywne
status majątkowy i źródło utrzymania: zamożny, utrzymuje się przede wszystkim ze stypendium, ale ma również wsparcie swoich rodziców
religia: chrześcijanin niepraktykujący, z przyzwyczajenia
grupa krwi: Rh-
kondycje zdrowotne: ADHD, nieskonkretyzowane zaburzenia gniewu, bezsenność
przyjmowane leki: atomoksetyna, bromazepam
historia leczenia: zaburzenia odżywiania stwierdzone w roku 2315, w roku 2320 uznane za wyleczone, zaburzenia snu stwierdzone w roku 2321, w roku szkolnym 2322/23 diagnoza ADHD oraz zaburzeń gniewu w IEW, w roku szkolnym 23/24 planowane włączenie terapii gniewu w IEW
cechy rozpoznawcze i charakterystyczne: Niski (153 cm wzrostu), musiał stracić bardzo dużo kilogramów przed plastyką ciała, dlatego jest w tej chwili dość wychudzony, biały, o bardzo nienormatywnie męskiej prezencji. Oczy brązowe, włosy dynamicznie zmieniają kolory, teraz sięgają uszu i są blond.. Lekko alternatywny styl, co jest dużą różnicą w porównaniu z jego prezencją przed tranzycją, teraz jednak bardzo stara się wpasować w płciowe normy. Obiektywnie atrakcyjny fizycznie. Wiecznie wisi na telefonie, praktycznie nie wypuszcza go z dłoni.
historia postaci: - Tato, nie trzeba będzie już płacić za Instytut - przemówił Lily przy kolacji, którą ich rodzina jadła z plastikowych opakowań, zamówioną wcześniej i przygotowaną w ramach subskrypcji na dietę pudełkową. Od zawsze tak jedli i pewnie nigdy nie przestaną.
Ojciec chłopaka spojrzał na niego znad okularów i bardzo powoli uniósł brwi, sugerując, żeby dziecko rozwinęło. Lily zastukał palcami wskazującymi w krawędź stołu, udając werbel.
- Będę mieć stypendium - oznajmił chłopak. Jego siostra bliźniaczka, Vicky wytrzeszczyła na niego oczy. Odłożyła swój widelec pełny kremowych ziemniaczków, żeby założyć ręce na piersi.
- Sprawdził…
aś? - zapytała dziewczyna z niedowierzaniem. - Ze wszystkimi adnotacjami na ten rok?
-
Sprawdziłam - potwierdził Lily z szerokim uśmiechem. Odgarnął różowe, długie włosy na jeden bok i pomieszał sałatkę z kukurydzą w swoim pudełku.
- Lily, brawo! - Siostra przytuliła brata mocno. Ten zachichotał, bardzo zadowolony z pochwały.
- Niesamowite - przytaknęła matka i pogłaskała syna po policzku, który odsłaniał się spomiędzy gęstych włosów Vicki. - Jesteśmy z ciebie bardzo dumni, córeczko.
Uśmiech chłopaka przełamał gorzki grymas. Odkaszlnął i ścisnął pod stołem rękę siostry, która teraz obserwowała go czujnie, bo wiedziała, jako jedyna z rodziny, że Lily to nie bardzo córka, czy dziewczynka, jak dalej myśleli rodzice.
- Tak, dziękuję - bąknął Lily i już chciał się wycofać, ale siostra kopnęła go w kostkę. Powstrzymał jęknięcie bólu. Spojrzał po swoich rodzicach. Po tacie, dla którego był “tą mądrą” córką i po mamie, dla której był “ulubienicą mamusi”.
- Trzeba to będzie jakoś uczcić - podkreślił ojciec, zacierając dłonie. - Może poszlibyśmy na kręgle za tydzień w czwartek? Mógłbym wziąć wolne popołudnie w pracy.
- To chyba Lily wybiera, co robimy. - Mama pokręciła głową, chociaż ciągle się uśmiechała. Spojrzała na swoje dziecko, które siedziało teraz na krześle ze sztucznym uśmiechem.
- Robimy tranzycję - wypalił Lily nagle. Niestety, nic czego chciałby Lily się nie wydarzyło. Nie było efektu szoku, gratulacji, ciepłych słów. Rodzice tylko się zaśmiali.
- On mówi serio. - Vicki stanęła w jego obronie. Brat obejrzał się na nią zaskoczony, a siostra odpowiedziała mu gestem dłoni, który jak nic miał znaczyć: “czekaj, ja to załatwię”.
- Ale co to ma być? Coming out? - Tata wydał się nagle dosyć zdystansowany. Zupełnie, jakby niespodzianki czy stracenie kontroli choćby na parę sekund było dla niego nie do przyjęcia.
Szok.- No… W sumie to tak - przyznał Lily. Mama, przed chwilą szczęśliwa, zabrała teraz ręce od syna i złożyła je przed sobą z westchnieniem. Zaraz po znaczącym potrząśnięciu głową kobieta zrobiła poważną minę i popatrzyła na swoje dziecko.
- Lily, każdy przechodzi przez taką fazę w życiu. Tym bardziej przy pracy mojej i taty, to normalne, że coś takiego przyszło ci do głowy - wypowiedziała się, na co Vicki znowu zareagowała błyskawicznie.
- Wow - zabrała głos. - A nie moglibyście być trochę bardziej, no nie wiem, nie zjebani?
- To znaczy? - Ojciec oczywiście udawał, że nie wie o co chodzi. Lily westchnął i spojrzał na siostrę z wymownym: “wiedziałem, że tak będzie” w oczach.
- Wasz syn wychodzi przed wami z szafy i chyba byłoby dobrze, gdybyście zareagowali miło? Tym bardziej, że pracujecie w firmie, która zajmuje się osobami trans.
- Poczekajmy trochę z tym synem, najpierw pójdziemy do seksuologa - musiała wyrazić opinię mama, tym samym wprawiając oboje swoich dzieci w złość. Lily ze złością i wściekłym westchnieniem wstał od stołu, a Vicki momentalnie podniosła głos.
- A nie możesz posłuchać, jak on o sobie mówi?!
-
Ona ma dopiero czternaście lat - wycedził tata, co Lily jeszcze usłyszał, zanim trzasnął drzwiami do swojego pokoju, gdzie położył się na łóżku i schował nos w telefonie.
Vicki bez pukania weszła do brata jakiś czas później. Położyła się na plecach koło bliźniaka i uśmiechnęła się bez przekonania, co Lily odwzajemnił z przekąsem.
- Wolisz gadać o zaburzeniach odżywiania, czy zaburzeniach rodziców? - zapytała Vicki.
- Czemu znowu o zaburzeniach odżywiania? - Lily zdziwił się. - Przecież już od pół roku nie…
- Nic nie zjadłeś. Widziałam. - Dziewczyna przerwała mu. Chłopak zaburczał z irytacją i próbował zasłonić się przed siostrą ekranem komórki, ale ta chwyciła za urządzenie i rzuciła je na podłogę.
- Hej! - krzyknął Lily. - Co jakby popękał? Ja mam tam ważne rzeczy do zrobienia!
- Ta? Jakie niby rzeczy? - zaśmiała się siostra. Rodzeństwo przez chwilę przepychało się na łóżku, zanim chłopak nie zrzucił Vicki z łóżka w ślad za telefonem. Siostra zamiast uznać swoją porażkę, wywinęła się po dywanie i wzięła komórkę i odsunęła ramię daleko. Była jednak słabsza niż brat i walka nie trwała dużo dłużej.
- Ale jesteś okropna - stwierdził Lily, z uwagą i czułością oglądając swój telefon.
- Ty jesteś zjebany - oświadczyła Vicki z dywanu z którego nie wstała.
- Ty jesteś zjebana - odpowiedział Lily, marszcząc brwi, chociaż uśmiech już wszedł mu na twarz.
- Ty jesteś zjebany! - Vicki podniosła głos z rozbawieniem.
- Ty jesteś zjebana! - zdążył jeszcze powiedzieć chłopak, zanim krzyk ojca nie przerwał im obojgu.
- Dziewczyny, uspokójcie się! - wrzasnął mężczyzna. Lily natychmiast przestał się uśmiechać. Podniósł się z podłogi, na której siedział koło siostry i narzucił na gołe ramiona bluzę.
- Nie słuchaj go, jest zjebany - próbowała poprawić mu humor siostra, ale nie zareagował. Wyjął słuchawki z torby szkolnej i poszedł do drzwi.
- Wszystko ok? Lily? - Vicki podniosła się, trochę zmartwiona stanem swojego bliźniaka.
- Tak - warknął, zaraz po tym prawie wpadł na mamę w wejściu do pokoju.
- Lily, musimy porozmawiać o tym, co powiedziałaś przy stole - odezwała się kobieta. Lily spojrzał jej w twarz, zły i smutny jednocześnie. Do jego emocji dołączył wstyd i obrzydzenie, kiedy zobaczył minę troski, jaką mama miała na twarzy.
- Nie chcę. - Wyminął kobietę i poszedł do drzwi. Mama teatralnie opuściła ramiona.
- Nie obrażaj się Lily, musisz nam to wyjaśnić. - Kobieta jak zwykle nic nie rozumiała. Zanim wyszedł z domu usłyszał jeszcze, jak mówi:
- Z tym jej charakterkiem to nigdy nie porozmawiamy.
Vicki za to odpowiedziała jej:
- Ale jesteś zjebana.
Lily podniósł butelkę taniej whisky do ust i napił się bez krzywienia. Jego najlepszy przyjaciel Ives przyglądał się temu z szeroko otwartymi oczami. Gdy Lils odłożył szkło na podłogę ganku, chłopak pokręcił głową z uśmiechem.
- W jakim ty wieku zacząłeś pić? - spytał przyjaciel. Lily wzruszył ramionami bez zaangażowania.
- Nie wiem, rok, dwa lata temu? Nie wiem, czy piwo z tobą nie było pierwszym alkoholem w moim życiu.
- Pijesz, jakbyś miał wprawę co najmniej dwudziestoletnią.
- Bo piję dużo. - Chłopak odgarnął długie włosy na plecy i przyjrzał się skrętowi, który palili inni chłopcy kawałek dalej, oparci o barierkę. Czuł zapach zioła, który charakterystycznie gryzł go w nos. Dziś był jednak zdesperowany, żeby poczuć się inaczej. Nie liczył, że ma szanse poczuć się dobrze, dlatego ogłupienie się jakimiś nowymi używkami wydawało się wspaniałe.
Kiedy wstawał, Ives spojrzał na niego w charakterystyczny sposób. Lily zareagował zwyczajową dla siebie, natychmiastową agresją.
- No i co się gapisz? Przeszkadza ci coś?
- Nie no, daj spokój, rób jak chcesz, ale moim zdaniem to głupie.
- Pytał cię ktoś? - warknął Lils i umyślnie uderzył w siedzącego przyjaciela biodrem. Był przyzwyczajony do tego, że nikt nigdy mu nie oddawał i teraz też miał spokój.
Palący chłopcy spojrzeli na niego z góry, dosłownie. Byli o wiele wyżsi od niego i kiedy stanęli koło siebie, nie można było mówić o staniu twarzą w twarz, to było w najlepszym razie twarz klatka piersiowa. Jeden, ten który był swoistą głową ich paczki i miał na imię Chase, wyciągnął do Lily skręta z uśmiechem. Chłopak złapał go pewnie i zaciągnął się mocno, nie pytając o żadne wskazówki. Przez chwilę myślał, że umrze i łzy wystąpiły mu do oczu, ale nie zakrztusił się i starał się zachowywać, jakby wszystko było w porządku. Jego znajomi wybuchnęli śmiechem. Chłopak natychmiast się zdenerwował.
- Przestańcie! - krzyknął i zaczął okładać chłopców pięściami, co niestety dla Lily jedynie wzmożyło ich rozbawienie. Dysproporcja sił była zbyt duża. Po kilku bardzo krótkich sekundach Chase złapał chłopaka za pięści i tym samym powstrzymał go od dalszej przemocy. Zaraz po tym nachylił się, żeby go pocałować, na co niski z nich zaczął szarpać się i piszczeć. Chase złączył w końcu ich wargi na kilka sekund, Lily zaraz po tym dramatycznym gestem wytarł twarz.
- Ty nas bijesz, a wkurzasz się o buziaka? Oj Blackbird, Blackbird…
- To nie mogłeś mi oddać, głupi zboku?!
- Ale ty chciałeś, żebym ci oddał, to nie byłaby żadna kara!
- Fuuuj.
- Mi też się nie uśmiechało cię całować, ale nie dałeś mi wyboru!
- Pierdolone dzieciaki… - Kłótnię, czy też wymianę przemocy przerwał mężczyzna mieszkający dwa kontenery wyżej, który od lat przeganiał ich z różnych części faweli. Krzycząc, wychylił się z okna nad nimi. Dzieciaki momentalnie poderwały się z prowizorycznego ganku na którym siedziały, który bynajmniej nie był ich i puściły się biegiem po dachu najbliższego domku. Przy akompaniamencie krzyków uciekli w różne strony, śmiejąc się i zostawiając po sobie szkło i niedopałki, dołożyli się do panującego w dzielnicy syfu.
Razem z Ivesem pobiegli do lasu, gdzie zawsze kierowali się w razie jakichkolwiek problemów. Prędzej czy później zawsze trafiali między dobrze znane sobie drzewa, krzaki i kamienie. Zatrzymali się dopiero kawałek za miastem, gdzie było już naprawdę ciemno. Przebiegli spory kawałek i mocno się zmachali, jednak spokojnie mogli iść dalej. Albo raczej “mogliby”, ponieważ Lily zaczęło wchodzić zioło.
- Jezu, Ivy, trzymaj mnie - wystękał Blackbird, chwytając się pnia drzewa najbliżej siebie. Ives parknął śmiechem, widząc przyjaciela w stanie wątpliwej zdolności do czegokolwiek.
- To jest drzewo - odparł chłopak, na co różowowłosy, naćpany chłopiec spojrzał na roślinę, jakby ta ogromnie go zdradziła.
- Jezu, Ivy… - zaczął, kręcąc głową. Obrócił się, oparł plecami o korę i spojrzał na wysokiego przyjaciela. - Ej, czy ja jestem sexy?
- Co? - parsknął Ives.
- No hot. Piękny. Lubieżny. Wzbudzający pożąd…
- Rozumiem - przerwał chłopak, wciąż rozbawiony. - Po prostu to dziwne pytanie w lesie.
- Vicki jest taka mądra i piękna - wypowiadając te słowa, Lily schował twarz w dłoniach, osunął się na ziemię i usiadł tam, gdzie stał. - Ja nawet nie odróżniam łydki od uda.
- To problem z ciałem, czy z umysłem? - zapytał Ivy i usiadł koło przyjaciela. Ten pacnął go bez siły niemal bezwładną ręką, a potem schował twarz w splecionych na kolanach ramionach.
- Z jednym i drugim. Jestem głupi i jestem mężczyzną.
- To się sobie zazwyczaj równa.
- No też prawda.
- Okej, ale co byś chciał z tym zrobić? - Przyjaciel naprawdę starał się pomóc, chyba nie zdając sobie sprawy, że Lily trochę gadał co mu przyszło do głowy i mówił to bardziej pod wpływem narkotyku, niż z potrzeby rozmowy.
- Nie wiem, czemu nikt się nie chce ze mną ruchać. Ja chcę się ruchać. - Różowowłosy wyprostował nogi i osunął się na nie, po czym wyprostował się z westchnieniem.
- To chyba nie jest prawda.
- A kto chce? - Poziom rozpaczy w minie Lily był powalający.
- Nie wiem, ale jest myślę masa osób, która by za to zapłaciła - wyjaśnił przyjaciel z zawstydzeniem gestykulując rękami. Lily przez chwilę wpatrywał się w przestrzeń, po czym nagle go olśniło i spojrzał na Ivesa niespodziewanie trzeźwo.
- Zacznę brać pieniądze i się ruchać.
- Gratuluję. Jesteś człowiekiem pracującym.
- Będę.
- Będziesz człowiekiem pracującym. - Po tych słowach przyjaciel uścisnął oficjalnie dłoń z Lily, po czym pomógł mu podnieść się z ziemi. Chłopcy rozejrzeli się po lesie i jednocześnie oparli dłonie na biodrach, zagubieni.
-
La hostia - przeklął po hiszpańsku Ives. Lily znowu pacnął go ręką w ramię, tym razem trochę mocniej.
-
No lo hagas tan malo.-
Joder pendejo.Zaśmiali się razem, po czym znowu znaleźli się w miejscu w którym rozglądają się po lesie z dłońmi na biodrach.
- No to prowadź. - Lily spojrzał na przyjaciela nagląco, co ten zdecydował się wyśmiać.
- Czemu ja?
- No bo to ty jesteś… - Lils ugryzł się w język mimo nietrzeźwości. - No jesteś, ten, no…
- No co jestem? - Ives podniósł głos i słusznie się zdenerwował. - No? Dalej, powiedz to.
- Indiani… - Różowowłosy nie skończył, bo przyjaciel powstrzymał go szybkim wcięciem się.
- Nie mówiłem serio! Nie mów tego!
- Przepraszam! - spanikowany wrzasnął Lily. - Jesteś natywnym amerykaninem!
- Co w mowie to w głowie, jebany chuju!
- Nie, przepraszam, nigdy bym tak nie powiedział!
- Jeszcze się tłumaczysz? - Ives uśmiechał się, ale Lily wiedział, że przyjaciel jest zraniony. Słusznie, bo palnął coś strasznie głupiego.
- Poza tym - kontynuował Ivy. - Już samo założenie, że przez to, że jestem z Pueblo, to nagle magicznie umiem chodzić po lesie, jest zjebane.
- Ale to przecież…
- Nie, Lily - przerwał znów przyjaciel. - Jesteś
mejor amigo, ale nie możesz tak pierdolić.
- Przepraszam. - Lily powiedział spomiędzy dłoni, którymi zatykał sobie usta.
- Przepraszaj. I lepiej poszukaj mapy w telefonie, bo prowadzisz do domu.
Niemal równy rok później Lily stał na linii, gdzie przełamywał się las z miastem i czekał na Ivesa. Z nosem w telefonie i słuchawkami w uszach był praktycznie niewrażliwy na bodźce z zewnątrz. Kiedy przyjaciel złapał go za ramiona z zaskoczenia, był właśnie w trakcie wysyłania swoich nagich zdjęć do klienta i bardzo, ale to bardzo się wystraszył. Telefon podrzucił kilka razy jak w kreskówce, zanim udało mu się znowu go złapać, ale nie wkurzył się. Leki, które przydzielono mu w Instytucie w Callville Bay działały i jego problem z agresją był zdecydowanie bardziej pod kontrolą.
- Hej stary - przywitał się, po czym zbił piątkę z przyjacielem.
- Przypakowałeś! - krzyknął Ivy z szerokim uśmiechem. Lily zapozował z dłońmi pod brodą i odwzajemnił uśmiech.
- Jak najbardziej. Chodzę na sporty ekstremalne i lacrosse. Z dziewczynkami i z chłopcami!
- Gratuluję panu serdecznie. - Chłopcy uścisnęli sobie dłonie w oficjalnym geście. Lily chciał chwalić się tym, że zaczął przyjmować hormony, chociaż niby już nie trzeba, bo operacja plastyki ciała pokrywa wszystko, ale chciał doświadczyć swojej tranzycji na poważnie i w najbardziej organiczny sposób, ale zobaczył coś, co skupiło jego uwagę na czymś zupełnie innym. Nadgarstek przyjaciela był siny. Szybkim ruchem odgarnął rękaw bluzy Ivesa, zobaczył siniaki i otarcia po całym jego ramieniu. Chłopak zabrał rękę i szybko ją zakrył, ale Lily nie planował teraz odpuścić. Schował nawet telefon.
- Ja pierdolę, Ives, co to jest?
- Nic - zbył go natychmiast przyjaciel. Lily sapnął ze złością i kopnął go, ale chociaż było to markowane, Ivy zgiął się. Chyba naprawdę go zabolało. Blackbird zmartwiony zatrzymał ich chód i spojrzał intensywnie na przyjaciela.
- Ivy, no weź, jesteś cały obity.
- Oj, bo mam spinę z jednym typem.
- Z jednym? Ty masz prawie dwa metry wzrostu, mógłbyś na nim usiąść i by ci nie podskoczył.
- Okej, jest ich trochę więcej. - Ives bardzo niechętnie zaczął się otwierać. - No bo wiesz, odkąd cię nie ma to potrzebowałem kasy, bardzo.
- Mogłeś poprosić - wtrącił Lily niezadowolony.
- No i zacząłem sprzedawać narkotyki z jednymi kolesiami znad Rio Grande. Ale się dowiedzieli, że jestem
un joto.
Joto, czyli pedał.
- Kurde, Ivy, nie potrzebujesz, nie wiem, jakiegoś lekarza? - spytał Lily. Chciał dotknąć przyjaciela, ale ten odepchnął jego dłoń, a z nią całe oferowane wsparcie.
- Przestań, Lils. Pamiętasz, jak tu jest. Nie chcę jakiegoś współczucia czy czegoś.
- Jak chcesz, typie. - Chłopak zdecydował się nie drążyć. Miał tylko nadzieję, że jakby chciał, to Ives by się do niego odezwał. Z drugiej strony wiedział, że mężczyźni odkryli myślenie emocjonalne może metaforyczne pół roku temu i uczą się go od bardzo niedawna, więc może się oszukiwał.
- To co tam u twojej sympatii? - zapytał Ives po dłuższej ciszy, która między nimi zapanowała. Lily uśmiechnął się. Zebrał białe, wyprostowane włosy na jedną stronę głowy. Nie umiał powstrzymać uśmiechu na myśl o Arnoldzie.
- No jest sobie - zaczął cicho, po czym nie wytrzymał i podniósł głos. - Nie mogę, jest taki przystojny! Zastanawiam się, czy się nie chcę przed nim wyoutować.
- O panie, poważna sprawa.
- Totalnie. Dużo się kłócimy, bo on też ma wybuchowy charakter, ale jest chyba pierwszym kolesiem, z którym naprawdę chciałbym zostać.
Rozmowę przerwał im śmiech kogoś, kto szedł w ich stronę. Zgraja jakichś chłopców, wszystkich z zieloną bandaną gdzieś na ciele. Lily nie zamierzał się tym przejmować, Ives jednak cały się spiął i spojrzał na przyjaciela znacząco. Czyżby to oni byli tymi, którzy tak urządzili chłopaka? Blackbird poszedł za przyjacielem, który ruszył wgłąb lasu. Trzymał się blisko i nie odwracał się, ale kiedy za ich plecami rozległ się charakterystyczny szczęk broni, zareagował.
Na pięcie zrobił obrót i wyjął mały pistolet z torebki. Chociaż w Albuquerque - tak jak i w całym Nowym Meksyku - broń była legalna, rodzice nigdy by się nie zgodzili, żeby Lily ją posiadał na własność. Umiał ją czyścić, ładować i strzelać, bo trzymał się z dzieciakami, którym broń często ratowała życie, chociaż wiele ludzi, którzy umierali w strzelaninach na ulicach tego miasta to również dzieciaki. Wracając, Lily wyjął pistolet, który był mylącą obudową dla żelowego gazu pieprzowego. Element zaskoczenia już parę razy uratował mu skórę. Dzięki tato!
- O, Blackbird - przywitał się cynicznym tonem jeden z agresorów. Trzymał broń i palec na spuście, chociaż w nich nie celował,
jeszcze. Lily uśmiechnął się nieszczerze na powitanie.
- Nie jesteś w swojej prywatnej szkółce? - zapytał chłopak, którego imienia Lils nie pamiętał.
- Czasem przyjeżdżam. Czego chcecie?
- Zostaw tego typa mała, jest i tak skończony.
- Nie,
guevon, nie wiesz? Ona jest
puta, pewnie jej zapłacił - wtrącił się kolega z bronią. Na Lily nazwanie go dziwką nie robiło wrażenia, zdenerwował się za to, że te matoły fikają do jego przyjaciela. Bał się, że coś mu zrobią. Dopiero w trzeciej kolejności bał się o siebie samego.
-
Maldito verga, vete al domenio - odpowiedział Lils i chciał zbliżyć się do kolesi, ale Ives złapał go za ramię. Lily strzepnął z siebie dłoń przyjaciela, już zalany złością i lękiem po uszy.
- Spierdalaj! - krzyknął, przystępując dwa kroki w stronę agresorów. -
Huevón, spierdalaj!
- Nie strzelisz do mnie, dziewczynko - wygłosił jeden z chłopców, który zaraz przystąpił dwa kroki w odpowiedzi na zbliżenie się Lily.
- Ej, może nie dziś - zasugerował jakiś koleś z tyłu. Po chwili Lils go rozpoznał i wciągnął powietrze z mieszanką złości i zaskoczenia.
- Chase? - zapytał. Zaraz po tym miał idealną okazję, żeby strzelić, bo wszyscy odwrócili się do tyłu. Wykorzystał ją i potraktował gazem chłopców po kolei, od tego z bronią aż po Chase’a. Zawyli z bólu. Lily i Ives powinni wtedy zacząć uciekać, ale niziutki, jasnowłosy chłopiec już dał się ponieść swojej złości.
- Chore zjeby! - krzyknął, strzelając znowu. Dodatkowo kopnął rękę w której była broń, podniósł pistolet i rzucił go swojemu przyjacielowi. Broń, która była naładowana, wystrzeliła, gdy tamten ją złapał i chociaż nic się nie stało, bo kula poleciała gdzieś w las, huk i szok były otrzeźwiające.
- Wiejemy! - zarządził Ivy i zaczął biec. Lily splunął jeszcze na chłopców i kopnął głowę jednego mocno, a po tym pobiegł za przyjacielem między drzewa, gdzie w dzień nie mieli sobie równych, jeśli chodzi o znajomość terenu.
Koniec roku 22/23 był przytłaczająco emocjonujący. Sama ilość materiału i nauki, która była niezbędna, żeby utrzymać się na poziomie stypendysty, przyprawiała Lily o ból głowy, a do tego dochodziły ogromne problemy w związku. Mutant z którym był, Albert, okazał się mniej księciem z bajki, a co najwyżej jego koniem, jeżeli chodzi o charakter i obycie. Lily jednak go kochał. Bardzo. Sam miał raczej płomienny temperament i gdyby zamierzał się o to złościć, to byłoby tragicznie nie fair. Mimo wszystko, dalej nie był wyoutowany, a to też o czymś świadczyło. Przyjaciele ostrzegali, żeby Lily poważnie zastanowił się nad tym, czy skoro problematyczne jest dla niego oznajmienie, że nie jest dziewczyną, to czy to w ogóle jest relacja oparta na dobrych podstawach.
Spotkanie z Arnoldem miał umówione po lekcjach. Wierzył szczerze, że pójdzie dobrze, w końcu jego chłopak nie był zjebany. Trema i stres chyba są naturalną rzeczą, kiedy normalnie trzyma się swoją tożsamość w tajemnicy. Szkoła nie wiedziała, Lils nie zdobył się na powiedzenie tego nikomu, oprócz swoich lekarzy i przyjaciół. Arnold zasługiwał, żeby wiedzieć, jako jego partner z którym wiązał prawdziwe nadzieje.
Rozpoznał go z daleka. Jego piękny, patykowaty ukochany. Wstał z trawy, otrzepał się i wpadł chłopakowi w ramiona. Ucałował jego policzek, po czym pociągnął go za sobą na swój szalik, który wcześniej rozłożył, żeby było ślicznie i romantycznie. Kiedy już usadowili się w typowym dla siebie splocie nóg, Lily chwycił chłopaka za ręce i wciągnął powietrze. Zapytany, o co to całe halo, jeszcze ostatni raz się zawahał. W końcu obnażał najbardziej czułą i skrywaną część siebie. Nie mógł jednak czekać dłużej, bo już za tydzień miał zaplanowane rozpoczęcie zabiegów plastyki ciała, które miały w końcu ukształtować go takim, jakim naprawdę się czuł. Wtedy nie będzie już mógł się ukrywać, nawet gdyby chciał. Chyba lepiej więc ostrzec Arnolda, zanim Lily przyjdzie z penisem do szkoły.
- Arnold, ja nie mogę się już dłużej ukrywać - zaczął, odgarniając masę niesfornych kosmyków za uszy. - Jestem trans. To znaczy, że jestem chłopcem. I zaczynam plastykę tranzycyjną jak tylko zacznie się przyszły tydzień, nie będzie mnie nawet na zakończeniu.
Niestety, to wydarzenie w życiu Lily nie okazało się jednym z tych przyjemnych. Pokłócili się, a potem Arnold po prostu z nim zerwał, tym samym pozostawiając chłopaka ze złamanym sercem i ogromnym obrzydzeniem do ciała, którego nawet jeszcze nie miał.
Zadzwonił do siostry, kiedy tylko mężczyzna, który uczynił go singlem, zniknął z pola widzenia. Płakał tak bardzo, że nie zwrócił nawet uwagi na ton głosu, jakim mówiła jego bliźniaczka. Dziewczyna, chociaż okazała się ogromnym wsparciem dla brata, zaginęła dwa dni przed tym, jak Lily poszedł do szpitala na plastykę twarzy. Kiedy opuścił placówkę jako praktycznie nowy człowiek, dowiedział się, że jego najbliższa osoba od lat, ta, na której zależało mu nad życie i która zawsze była dla niego wszystkim, zniknęła i szuka jej prywatna służba, którą wynajęli rodzice. No i został. Bez chłopaka, bez siostry, bez siły na cokolwiek, ale przynajmniej miał wakacje.